sobota, 28 września 2013

Archiwalnie...

Witam!
Cudowny dzien dzisiaj mamy, wspaniala pogoda za oknem. znow w Anglii polska zlota jesien.
Dzien rozpoczelam bardzo wczesnie, bo corka jechala na turniej pilki noznej. Dwa wygrane mecze i powrot do domku.
Chcialam Wam dzis pokazac kilka zdjec moich poszywajek. Nie jest to nic stworzonego teraz. sa to zabawki, ktore szylam na kiermasz rekodziela polskiego, ale jakos nie bylo okazji, by je pokazac.












I jeszcze kilka poduszek na okraglo, ktore chyba nigdy mi sie nie znudza.





Pokazalam, co chcialam pokazac, a teraz czas biec robic obiad. Och, masa obowiazkow, czasami nie mozna mysli w tym pospiechu poskladac.
Pozdrawiam Was wszystkie i slonecznego weekendu zycze.
Pola

czwartek, 5 września 2013

Bieszczadzki post o tym, jak to raj jest w zasięgu ręki.........

I znów mogłabym zacząć kolejny wpis , że mnie długo nie było i że wiele się wydarzyło. I pewnie jeszcze niejeden post mógłby tak wyglądać i najpewniej tak tez się stanie.
Czas nieubłaganie przecieka miedzy palcami, dni ulatują sama nie wiem kiedy.
Z każdym kolejnym zdjęciem, z kolejna ważną chwilą w naszym życiu myślę sobie, żeby się z Wami tym podzielić tzn. zbieram materiały do tegoż posta(uśmiech, ha, ha...)
Każdy kolejny nasz dzień, zapewne jak i każdego z Was przynosi tyle nowości, tyle ważnych sytuacji, tyle pytań czteroletniej córeczki, śmiesznych sytuacji...

-Mamo-nie lubię tego zielonego-mówi Inka o szpinaku.
-Jedz córeczko, od tego się rośnie i jest się zdrowym..
Następnego dnia rano mała Incia zbiega ze schodów do kuchni krzycząc:
-Mamo, mamo czy już jestem urośnięta?

Dzieci ukończyły jedne szkoły, wczoraj rozpoczęły nowe.
Tosia była pierwszy dzień w High School, a Inka w Primary. Ależ one rosną.

No, ale przecież były wakacje, a mnie z Wami nie było.
Byłam za to w "DOMU".
Pisząc  DOM, mam na myśli Bieszczady-serce zaczyna szybciej bić, gdy ta myśl, o czasie tam spędzonym i o tym kiedy znów tam będziemy. W tle przygrywa" Dom o zielonych progach", a mnie ciarki przechodzą i jakieś drganie w środku, i uśmiech na twarzy, i uśmiech w sercu, i wszystkie pozytywne uczucia, jakie człowiek może mieć.
Człowiek odwiedza w swoim życiu różne miejsca, podziwia, osądza, zdobywa. I wraca do codzienności.
A ja nie potrafię stamtąd wrócić, większość moich myśli jest tam, wszystkie moje plany zaczynają się i kończą  w mały drewnianym domku gdzieś pod połoniną. Ciągle czuję ten zapach, smak jagód,  drganie mięśni po 10-godzinnej wędrówce po górach. Ciągle widzę Damiana, jak rozpala piec, jak parzy kawę, jak Mu dobrze, z jaką łatwością oddycha. I marzę, by tam być...............












 







Chatka, w której mieszkaliśmy- bacówka, bez bieżącej wody, prądy, internetu, zasięgu w telefonach, a tyle radości. Ach, zapomniałam dodać, że na stryszku zamieszkały popielice-nieduże chronione gryzonie, wydające nocą nieopisaną ilość wszelakich pisków, zgrzytów itp. Ciekawi mnie czy można się do nich przyzwyczaić, bo my  mieliśmy za mało czasu, żeby to spraktykować i raczej niewiele spaliśmy.

Taki to niezapomniany skrawek wakacji, które namieszały w mojej głowie i serduchu chciałam Wam dziś pokazać. Podziękować muszę mojemu mężowi za chęć pokazania mi raju, w którym "być" wystarczy, mieć przestaje być ważne.
Dobrej nocy.
Pola